Rzucił okiem na kulejącego białego, ale nie powiedział zupełnie nic. Wtrząsnął tylko głową i przyspieszył lekko. Cały czas zważał na to, czy w pobliżu nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Jego mięśnie rozgrzały się i znad futra Vota unosiły się smużki pary, jakby miał w sobie ogień, który zetknął się z wodą. Raz, dwa, raz dwa. Słychać było jednostajny rytm wilczych kroków. Tylko opuszki stykały się delikatnie z ziemią i miało się wrażenie, że czarny, prawieże szybuje w powietrzu. W końcu poczuł, że temperatura otoczenia się podnosi. Kreska po kresce, ciepło rosło, aż w końc rozlało się przyjemnie po całym ciele. Zęby kryły się już w oddali i wszystko co Votre tam zostawił- milczenie, obojętność- było zasypywane cieniutką warstwą śniegu. Aż w końcu nie zostało już zupełnie nic. Żaden ślad po żywym stworzeniu.
zt.